Przyszła kolej na kartkę,
najwyższa pora, biorąc pod uwagę, że impreza już dziś.
Pomysł na kartkę podsunął mój małżonek,
efekt możecie zobaczyć na zdjęciach
Razem z mężem wybieramy się na ślub pary ćwiczącej aikido.
Ja mam za zadanie przygotować kartkę, ale… (jak to ja)
… zaczęłam od czegoś innego.
Pomysł zaczerpnęłam od Ann Wood–
daleko mi do ideału, ale i tak chcę pokazać Wam moje dzieło.
Mam nadzieję, że Parze Młodej się spodoba
Dzisiaj o naszym Antosiu i Jego wyczynach w poszukiwaniu „szczęścia”. Od kiedy pamiętam Antoś miał sokoli wzrok, zawsze wypatrzył na podłodze zatyczkę od kolczyka, mikro klocek, szpilkę, czy inny drobiazg, którego nikt z rodziny nie umiał znaleźć. My, tzn. rodzice popchnęliśmy Go nieświadomie do poszukiwania szczęścia.
… Antoś miał wtedy 7 czy 8 lat, byliśmy na wczasach nad morzem i jak to się zdarza pogoda była marna, dziewczynki bawiły się razem , a Antoś nie dawał nam ani chwili spokoju. W pewnym momencie wymyśliliśmy, że Tata z Nim pogra, ale jak przyniesie nam czterolistną koniczynę. Zdawało nam się, że jesteśmy strasznie chytrzy, ale nic bardziej mylnego, bo Antoś wrócił do nas za niecałe 3 min. trzymając dwie czterolistne koniczyny.
Tak to od tego momentu znajduje co jakiś czas takie szczęśliwe cacuszko.
Niestety część nam się pokruszyła, albo zagubiła, więc zaczęłam te skarby laminować. Pierwszą partię 16 koniczyn zalaminowałam kilka miesięcy temu- były to wszystkie zachowane dotychczas skarby.
Drugą turę laminowania chcę wam tu pokazać. Te które są oddzielone kreską znalazła Marysia – tak dla informacji jedną ma pięciolistną (a ja nie znajduję słów, żeby to skomentować)
Nie byłoby w tej opowieści nic dziwnego, gdyby nie to, że w tym sezonie (a przecież koniczyna nadal jeszcze rośnie) nasz Antoś znalazł już 54 czterolistne koniczyny.
… może powinniśmy Go wystawić w Wielkiej Pardubickiej i postawić na Niego wszystkie oszczędności?…
Dziś chciałam się z Wami podzielić moim sposobem na wieniec lawendowy i postanowiłam zrobić swój pierwszy tutorial.
Przede wszystkim potrzebujemy lawendę, moja rosła pięknie i żal mi jej było wycinać, dlatego jest nieco przekwitnięta.
Ponadto potrzebujemy sznurek jutowy (ja dostałam taki ze starej stodoły i najpierw było trochę wietrzenia), trzy tekturowe obręcze wycięte wg szablonu, nożyce i klej do klejenia na gorąco w sztyfcie. Mnie niestety zepsuł się pistolet, dlatego podgrzewałam sztyft nad świecą i potem kleiłam. Nie jest to wygodne, ale da się.
Wycinką lawendy zajął się mój tata i przygotował mi pełny koszyk równo przyciętych gałązek.
W pierwszej kolejności zrobiłam małe ok. 12 cm bukieciki, w pęczku znajduje się ok. 50 gałązek – ja robiłam „na oko”, ale zostałam zapytana ile ich tam wiążę i przy którymś po prostu policzyłam. Każdy pęczek przewiązany jest sznurkiem jutowym zawiązanym na kokardkę. Do wieńca wykorzystałam 15 bukiecików, ale z rozpędu zrobiłam ich znacznie więcej.
Potem każdą obręcz owijałam sznurkiem jutowym, na największej zrobiłam też jutowe „ucho”, żeby dało się powiesić to dzieło.
Na największą obręcz przykleiłam 7 bukiecików rozmieszczonych w miarę symetrycznie, nie mierzyłam, znów robiłam to „na oko”. Powiesiłam wieniec na oknie, popatrzyłam, pocmokałam, od dzieci usłyszałam, że jest ok, ale mnie taki pojedynczy wieniec wydawał się zbyt płaski…
…i postanowiłam go „podrasować”. Na to przykleiłam kolejną obręcz z 7 bukietami, te musiałam już troszkę skrócić, bo łodyżki były zbyt długie. Na górę przykleiłam najmniejszą obręcz i w jej środek wetknęłam ostatni bukiecik. I już! Potem zaczęło się fotografowanie wieńca w rożnych sceneriach 🙂